Po dłuższym używaniu Carmex'u stwierdzam, że już nie działa na mnie tak jak na początku. Na razie odłożyłam go i czeka na swoje chwile chwały kiedy nadejdą mrozy. Nie wyobrażam sobie dnia bez balsamu do ust, osobiście odczuwam duży dyskomfort kiedy moje usta są suche, spierzchnięte itp. a do popękania w ogóle nie doprowadzam. Wiadomo, że do całowanek ustka muszą być mięciutkie. ;)
W moich ostatnich zakupach był właśnie ten balsamik. Nie wiązałam z nim zbyt dużych oczekiwań ale okazał się naprawdę dużym zaskoczeniem. Co dziwnego to nie znalazłam go w szafie Lovely lecz wisiał razem z różnymi balsamami do ust. Była jeszcze inna wersja, ja sięgnęłam po aloes i miętę.
Wersja w sztyfcie jest bardzo wygodna. Ładnie pachnie wyciągiem aloesowym. Nie pozostania nieprzyjemnej tłustej warstewki, po której mam wrażenie jakbym całowała się ze świeczką. Nic z tych rzeczy. Bardzo dobrze nawilża. Po aplikacji przez kilka pierwszych sekund jest wyczuwalne działanie mięty, delikatnie szczypie. Mi ten efekt nie przeszkadza a wręcz jestem jego fanką. Później znika i nic praktycznie nie czuć po za miękkimi ustami. Wtapia się w usta. Jest o dziwo z tej dolnej półki o niższych cenach. Zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Z nim poczekam na duże mrozy żeby wrócić do Carmex'u.